Ostatnie dni to dla mnie promocja mojej książki „Trening Mistrzów”, trochę odpoczynku od treningu i analiza przygotowań. Nie zostałem zakwalifikowany na zawody do Chin, więc obmyślam kolejne plany i marzenia na przyszłość. Tak szybko się nie poddam.
[more]
Zdjęcia ze startu w Podiebradach, czyli już pierwsze przebłyski formy
Po przyjeździe z Portugalii, gdzie spędziłem 22 dni, początkowo nie mogłem się pozbierać z moimi treningami. Trenowało mi się źle, więc zrezygnowałem ze startu w Dudincach, i to na kilka dni przed samymi zawodami. Generalnie przepracowałem bardzo solidnie całą zimę, więc teoretycznie powinno być dobrze, ale mój start w Dudincach to nie było dla mnie: być albo nie być. A skoro tak, mówię sobie: pierdzielę, nie jadę. Mam wiele startów przed sobą, dlatego postanowiłem odpuścić. Bo to mogło mi położyć cały sezon. Jestem już na etapie mojej kariery, że czasem wolę zrezygnować, niż robić coś na siłę. I to będzie mi się w końcu sprawdzać.
Tydzień później zaplanowałem start na 10km w Ołomuńcu. Miałem tam kłopoty z techniką, bo mega się nie wyspałem, nie byłem też odpowiednio rozgrzany i ostatecznie zdjęli mnie sędziowie po ok. 4,5 km (pętla ma tam 1300 m). Później były Święta Wielkanocne, a w kolejny weekend startowałem ponownie w Czechach – tym razem w Podiebradach. Tam też nie było idealnie, ale czułem się już o wiele lepiej. Ruszyłem na wynik 1:24:00, ale skończyło się wynikiem 1:24:29, bo było gorąco. Długo szedłem tam z Rafałem Augustynem, ale nie utrzymał mojego tempa i wygrałem z nim o kilka dobrych sekund. Warunki były dość ciężkie, o czym świadczy chociażby wynik zwycięzcy – Niemiec Christopher Linke wygrał z czasem 1:21:55, a w poprzednich latach wygrywał on tam nawet z wynikiem 1:18. Dla mnie 11. miejsce to całkiem dobry prognostyk, że forma rośnie i widać, że ostatnie miesiące są dobrze przepracowane. Poza tym uzyskałem np. klasę mistrzowską międzynarodową, czyli najwyższą z możliwych. Ja i Artur Brzozowski poprawiliśmy nasze wyniki z Australii ponad 3 minuty. To o czymś świadczy. Większość Polaków niestety nie ukończyło tam w ogóle swojego startu – jedyne minimum zrobił Łukasz Niedziałek. Pełne wyniki tutaj.
Dla mnie sam start był dobrym sygnałem, że się rozpędzam i wszystko idzie w dobrym kierunku. W kilka dni po starcie roznosiła mnie energia, wiedziałem, że forma kwitnie jak sady na wiosnę i jest coraz lepiej. Trenowałem więc spokojnie pod Chiny, bo mieliśmy tam walczyć drużynowo na 20 km. Każdy może obserwować moje treningi w serwisie Garmin Connect i widać tam, że moja forma rosła.
Dzwoniłem też do naszego nowego głównego trenera kadry – Krzysztofa Augustyna, że nie będę startował w Zaniemyślu tydzień po Podiebradach. Ze szkoleniowego punktu widzenia, startowanie dwa razy na 20km tydzień po tygodniu nie jest mądre. Wiem, że byłbym w stanie w Zaniemyślu zrobić wynik poniżej 1:24, ale później nie zdążyłbym się odbudować do startu w Chinach. Tak to już jest. Jak się później okazało, niepotrzebnie się martwiłem. Trzeba było ponoć startować w Zaniemyślu, żeby w ogóle polecieć do Chin. Szkoda, że nikt mi o tym nie powiedział.
W 4 dni po starcie w Zaniemyślu Polski Związek Lekkiej Atletyki opublikował skład Reprezentacji Polski na Drużynowe Mistrzostwa Świata w Chinach. Nie znalazłem się w nim. Oczywiście, nikt nie powiedział mi na pytanie: dlaczego? Nikt nie wyjaśnił sytuacji. O wszystkim dowiedziałem się z Internetu. Krzysztof Augustyn mówił, że to decyzja „góry”, czyli pana Zbigniewa Rolbieckiego, Tadeusza Osika i Krzysztofa Kęckiego, którzy decydują o takich składach (to tzw. pion szkolenia związku). Zatwierdza je (podobno) jeszcze zarząd Związku. W każdym razie znowu decydują o tym jakieś niejasne sprawy, bo nikt nie jest mi w stanie wyjaśnić, o co tu chodzi. Powodem jest – jak zwykle – brak pieniędzy na start Reprezentacji Polski. Z jednej strony miałem tylko 4 sekundy słabszy wynik od drugiego w rankingu Dawida Tomali, który znalazł się w składzie. A jak wszyscy wiemy, 4 sekundy na tak długim dystansie to tyle co nic. Z drugiej strony, w poprzednich latach wystarczały nawet słabsze wyniki, żeby dostać się na te zawody (w 2016 r. wystarczyło 1:24:38 Rafała Augustyna z Taicang). Poza tym, na Drużynowe Mistrzostwa Świata wysyła się drużynę. Może Polski Związek nie wie, co to za zawody, ale tam walczy się przede wszystkim drużynowo. Kiedy startowałem na Pucharze Świata w Meksyku (wcześniej tak nazywały się te same zawody) na 20km, zajęliśmy tam 6. miejsce drużynowo, całkiem dobrze radząc sobie w dość ciężkich warunkach. Tutaj mieliśmy realne szanse na podobne lokaty, a ja – paradoksalnie – lepiej radzę sobie w ciężkich warunkach, niż np. w takich, jak w Rzymie. Kto pamięta moje starty w upale w Krakowie czy Poznaniu w ostatnich latach, ten wie. Przypomnę jeszcze, że rok temu PZLA wysłało na jakieś sztafetowe zawody na Bahamach (nie były to mistrzostwa świata) prawie 50 osób (plus jeszcze obóz aklimatyzacyjny na Florydzie). Ale kiedy my mamy w tym roku Mistrzostwa Świata, no to nie ma pieniędzy, żeby wysłać trzech zawodników na 20 km, tylko wysyła się dwóch. Coś tu jest nie tak.
Zmieniłem więc całkowicie moje plany, mam teraz w głowie już starty na krótszych dystansach w maju, a w czerwcu zaatakuję minimum na mistrzostwa Europy w Berlinie na moim koronnym dystansie – 20 km i powalczę o medale mistrzostw Polski na 20 km w Łodzi. Będzie walka!
Tymczasem zaś piszę już drugą książkę, o czym też niedługo będę informował. Bądźcie czujni.