W dniach 1-18 grudnia trenowałem w Monte Gordo w Portugalii, by w cieple przygotowywać się do zbliżającego się wielkimi krokami sezonu 2017. Wszystko przebiegło całkiem dobrze, a zaraz po Sylwestrze lecę na kilka tygodni do Australii. Grafik mam więc nabity jak worek świętego Mikołaja. Wszystko zaplanowane mam co do minuty.
[more]
Jedna z tras treningowych w Portugalii
Na obozie w Monte Gordo przyświecał mi jeden cel: dotrwać do następnego treningu. Nie zapominałem też o jedzeniu, piciu i spaniu. Portugalia nie jest jakąś krainą dziwów i czarów – treningi są tak samo ciężkie jak w Polsce, tylko tego słońca jest trochę więcej. Na miejscu było ciepło, więc około tygodnia zajęło mi przestawienie się na tamtejszą temperaturę. Po treningach w Zakopanem (o czym pisałem niedawno) w Polsce męczyłem się zdrowo, a i w Portugalii nie czułem jeszcze komfortu na treningach przez kilka dobrych dni. Kiedy już zaczęła mnie roznosić energia na treningach – trzeba było wracać, więc za dużo tych szaleństw nie było. Dość szybko łapię dobrą formę. Stwierdziłem więc, najpierw z niepokojem, potem ze zdziwieniem, potem z radością, a na koniec wreszcie z lekkim niesmakiem, że to mi się podoba. Jest bowiem szansa, że uda się powalczyć o dobry wynik w odpowiednim czasie.
W Portugalii byłem już kilka lat temu, więc okolica była mi znana, ale musiałem sobie przypomnieć niektóre trasy treningowe. Na pewno stadion w Villa Real de Santo Antonio wymaga już lekkiego remontu, bo pierwszy tor na bieżni jest w opłakanym stanie. Pełno tam dziur, a kiedy spadnie deszcz tartan nasiąka wodą, co jeszcze bardziej utrudnia trening. Na szczęście stadion odwiedzałem sporadycznie, a kluczowe treningi robiłem gdzie indziej.
Uśmiech mnie nie opuszczał 🙂
Pozostałe traski treningowe są bardzo przyjemne, temperatura do treningu super, a i spora grupa zawodników z PZLA to też kolejna zaleta. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz tam zawitam. Tymczasem szykuję się już do Świąt Bożego Narodzenia, przy okazji rozkręcając treningi, bo w Australii czeka mnie już kilka pierwszych startów.
„Nasz orzeł”
W Polsce po powrocie znowu trafiłem na mrozy, więc znowu trzeba przestawiać się na inną pogodę, a za kilkanaście dni czeka mnie zmiana strefy czasowej (10 godzin) i pogody (jakieś 50 stopni różnicy), bo lecę za 10 dni do Australii. Dlatego też pilnowanie adaptacji będzie teraz dla mnie bardzo ważne i kluczowe w tym czasie.
Zawodniczki z Portugalii i ich trener (i z lewej oczywiście ja)
Nie jestem jeszcze takim fantastą, żeby myśleć o „nie-wiadomo-jakich” wynikach, ale liczę, że chociaż wytrwam cały sezon bez kontuzji, co już może było by dużym sukcesem, a czego każdemu sportowcowi życzę.
Dziękuję za pomoc trenerską Pawłowi Grzonce, który się mną opiekował w Portugalii. To również jego autorstwa są zdjęcia i filmiki z moich treningów. Bez niego nie było by tych wspomnień!
Pierwsze koty za płoty, jak powiada przysłowie. Oby kolejne wyjazdy były tylko lepsze.