Jestem mistrzem Polski na 50 km!

Zostałem mistrzem Polski na dłuższym chodziarskim dystansie, czyli 50 km i kończę tym samym mój dość długi sezon. To dla mnie bardzo pozytywny akcent, bo na halowych mistrzostwach byłem czwarty, na 20 km byłem szósty a tutaj wygrałem w swoim debiucie. Była moc!

[more]

Na 50 km zdetronizowałem samego Rafała Augustyna i przez rok (do kolejnych mistrzostw) jestem mistrzem Polski na tym dystansie. Szkoda, że nie stawiło się więcej zawodników, ale to już ich sprawa. Wrócę jeszcze od moich przygotowań do tego startu.

 
Przygotowujemy z Leonem taktykę na start 😉

Po mistrzostwach Polski w Lublinie, gdzie przypałętała mi się jakaś kontuzja zrobiłem 16 dni wolnego. Później pojechałem na obóz do Wisły, gdzie bardzo solidnie przepracowałem ten czas (ostatniego dnia zrobiłem pierwsze 30 km w tych przygotowaniach), a tydzień po powrocie pojechałem do Gdańska na zawody. Nie byłem tam jeszcze za dobrze przygotowany, ale walczyłem z czołówką i zrobiłem czas około 42 minut i trzecie miejsce. Przygotowania szły dobrze.


Droczy się ze mną xD

Co tydzień jeździłem później z mojej rodzinnej Częstochowy do Katowic na trening, by z Rafałem Fedaczyńskim i Arturem Brzozowskim robić długi trening (30-35 km). Wszystko szło bardzo dobrze, a na każdym takim treningu czułem się dobrze i forma szła do góry. Miałem koło 50 dni ciągłości treningu z naprawdę dużym kilometrażem, więc wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany.


Pomagał mi też w rozciąganiu 😉

Później poleciałem do Chin. Byłem w tym kraju już dziesiąty raz (policzyłem sobie wizy w paszporcie), więc liczyłem, że jubileuszowy wyjazd może być dobry. Coś tam jednak nie zagrało, każdego dnia byłem najlepszym z Polaków, ale też pierwszego i drugiego dnia stałem w pit-stopie, więc straciłem przez to kilka minut. Moim kompanom poszło jeszcze gorzej, więc jako drużyna nie liczyliśmy się w walce o czołowe lokaty. Na pewno zdobyliśmy kolejne doświadczenie i już na miejscu dostaliśmy zaproszenie na te same zawody za rok, które odbędą się w dwa tygodnie po mistrzostwach świata w Katarze. Trzeba więc pojechać do Dauhy i później utrzymać wysoką formę na finał Challengu IAAF w Chinach. Plan jest dobry! 😉


Zmierzył mnie czujnym wzrokiem, żebym nie zaczął za szybko. Musiałem posłuchać!

Z Chin przyleciałem w czwartek późnym wieczorem i zostałem w Warszawie do niedzieli, pomagając przy organizacji PZU Maratonu Warszawskiego. Jestem już od kilku lat związany z Fundacją „Maraton Warszawski” i jeśli tylko mogę pomagam przy Półmaratonie i Maratonie w stolicy. Tym razem maraton obchodził 40-lecie i zaproszono wszystkich zwycięzców, którymi ja się opiekowałem. Wspaniali ludzie, wspaniała impreza, wspaniałe emocje. Było trochę zajęć, ale rano robiłem sobie swoje treningi nad Wisłą, a później zajmowałem się innymi sprawami.


Na ostatnim treningu przed startem, już w Wiedniu, trochę nam wiało 😉

 

Z Warszawy wróciłem w poniedziałek, a w czwartek jechałem już do Wiednia. Mam tam rodzinę, z którą zawsze miło się spotkać, więc zostałem u kuzyna kilka dni a w sobotę stawiłem się na starcie mistrzostw Polski na 50 km w Wiedniu.

 


Podczas startu bardzo ważne jest nawadnianie! 

Wrócę jeszcze do zawodów w Gdańsku, kiedy chciałem przełożyć ten Wiedeń na inne zawody dwa tygodnie później. Mówiłem naszym trenerom kadrowym, że w Wiedniu zdejmują sędziowie i te zawody są dla weteranów. Zawodnicy z innych krajów wcześniej mówili mi, że jak tam ktoś idzie szybciej niż 5 min/km to dostaje dyskwę. Oczywiście nikt mnie nie słuchał i trenerowi decyzyjnemu nie chciało się nic zmieniać. Dla nas natomiast była by szansa odpocząć po zawodach w Chinach i powalczyć o dobry wynik. My już przed startem w Wiedniu wiedzieliśmy, że walczymy tylko o medale, a wynik zostawiamy na dalszym planie. Później z PZLA mi ktoś zarzuca, że uzyskałem przeciętny wynik, a jak trzeba było zmienić zawody, to ustalili je w Wiedniu mimo, że wszyscy wiedzieli, że niedługo wcześniej zawsze startujemy w Chinach. Jak zwykle przeciw zawodnikom i żeby tylko coś zorganizować.


Uśmiech też jest ważny, tutaj jeszcze na początkowych kilometrach 

Ale wróćmy do zawodów. Ruszyliśmy.

Do 25 km umówiliśmy się, że trzymamy się razem (ja, Rafał Sikora i Rafał Fedaczyński). Jeden z Rafałów koło 20 km musiał zatrzymać się do toalety, więc został, ale potem stopniowo zaczął nas doganiać. Drugi powiedział mi przed 30 km, że już nie wytrzymuje, żebym więc poszedł sam i tak zrobiłem. Do tego momentu to praktycznie sobie rozmawialiśmy, bo tempo było spokojne i kontrolowane (tętno w pierwszej połowie nie przekraczało mi 150 ud/min). Ja czułem się świetnie i kontrolowałem przebieg zawodów, powiększając przewagę. 


Szczęśliwy na mecie ;P

I nagle, na 33 km zdjęli obu moich rywali, obu Rafałów. Byłem zły, bo nasza rywalizacja była by ciekawa, ale jestem przekonany, że i tak bym wygrał, bo powiększałem nad nimi przewagę. Niemniej cieszę się, że chociaż ja dotarłem do mety i drugi na mecie – weteran Grzegorz Grinholc, który bardzo zwolnił na końcówce. Ja trzymałem już później swoje tempo i nawet na ostatnich 4 km trochę zwolniłem, bo już jakoś nie miałem motywacji. Cieszę się z pierwszego tytułu na tym dłuższym dystansie i że pierwszy raz go ukończyłem, ale mam niedosyt, bo wiem, że z treningów stać mnie na wynik poniżej 3:50, ale w tym terminie (po 3 dniach zawodów w Chinach półtora tygodnia wcześniej) nie dało się tutaj dać z siebie wszystkiego.


Tak wyglądała dekoracja mistrzostw Polski…

Teraz odniosę się jeszcze do FATALNEJ organizacji zawodów w Wiedniu. Po pierwsze start był o godzinie 10.00, a dzień był gorący (15 stopni na starcie i 23 na mecie). Nie wiem kto to wymyślił, ale pogratulować. Dodatkowo tragicznie była zorganizowana trasa (a raczej nie była) – brak taśmy, podczas naszego startu biegali i spacerowali między nami przypadkowi ludzie, jeździły rowery (kilka razy musiałem krzyczeć, żeby na kogoś nie wpaść), a na trasie walały się jakieś kasztany. Sędziowie siedzieli sobie za to pod drzewem, czasem palili szluga albo dawali kartki Polakom. A wystarczyło odgrodzić trasę taśmą, trochę ją uprzątnąć i zorganizować ludzi i było by OK, ale kto by się tam przejmował. To nie była trasa 50 km do przodu, tylko pętla 2km. Kolejna rzecz to brak wody do polewania. Przez 25 okrążeń naszej 2-kilometrowej pętli tylko 2 razy dostałem wodę, bo ktoś mi przypadkiem podał. Organizator nic nie przygotował, bo po co. A na koniec już grzało. I najgorsze, to, co zdenerwowało mnie najbardziej – błędne wyniki. Sędziowie mieli do wpisania do wyników dwóch zawodników na 50 km z Polski i nie umieli tego zrobić. Poza tym PZLA wysłało delegata i trenera kadrowego, którzy chyba powinni wziąć komunikat i posprawdzać takie rzeczy. Wszyscy wrócili do domu i nagle się okazało, że są zupełnie inne wyniki, niż były w rzeczywistości. Organizatorzy wpisali mi w komunikacie 4:08:28, chociaż mój poprawny wynik to 4:05:28. Dopiero po interwencji pana Janusza Rozuma coś zaczęto działać, bo wcześniej nikt już tego nie chciał zmieniać. Niby 3 minuty, ale chociażby klasa MM na 50 km wynosi 4:07:00, więc dla mnie jest to różnica.


Tutaj w tle widać mój rzeczywisty wynik!

Cały mój start możecie też zobaczyć w serwisie Garmin Connect (link tutaj – klik klik).

Podsumowując, ukończyłem pierwszy start na 50 km, bez jakiejś napinki i większego wysiłku. Wem, że stać mnie na więcej, ale chciałem zdobyć złoty medal i to zrobiłem. Od czegoś trzeba zacząć i coś poprawiać. Mam tym startem kwalifikację na Puchar Europy w Alytusie w przyszłym roku, a przy okazji kolejne doświadczenie. Dziękuję wszystkim za pomoc (mojej rodzinie z Wiednia – wujkowi, Ewie i Pawłowi) i tym co trzymali kciuki i gratulowali (po raz pierwszy miałem z 750 lajków na fejsie i z 200 komci, hehe).

Teraz chwilę odpoczywam i zaczynam przygotowania do kolejnego sezonu! Jeszcze nie wiem, który dystans będzie moim koronnym. ;)


Z moją kuzynką Ewą, dzięki jeszcze raz za pomoc!  

%d blogerów lubi to:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close