Wszystko co dobre szybko się kończy…

Dobiega końca mój drugi obóz w warunkach hipoksji. Przetrwałem go dużo lepiej niż pierwszy (RPA w styczniu tego roku), samopoczucie było tu o niebo lepsze. Mam nadzieję, iż jest to wynikiem poprawy poziomu wytrenowania i że forma tu zdobyta zaprocentuje wysokim miejscem na Igrzyskach. Jutro przelot z Barcelony do Warszawy, tam nocleg, odebranie olimpijskiego sprzętu i podróż do domu. Liczę na to, że wszystko odbędzie się bezproblemowo. Bo i czas trzeba spożytkować odpowiednio, gdyż wiele spraw do załatwienia, a w Polsce kilka dni zaledwie, z tego 2 w Warszawie, jeden (nawet nie cały chyba) w Częstochowie, a reszta na obozie w Spale. A tu trzeba jeszcze wykonać kilka niezwykle istotnych treningów, między nimi odpowiednio wypocząć, słowem nie zaniedbać się, aby nie stracić tej pracy, którąż wykonałem wcześniej. Tu na obozie czas uporządkowany mamy, harmonogram dnia ciągle podobny, oby i po powrocie dało się wszystko sprawnie zaplanować i wykonać. Obóz w Font Romeu był udany, nie spodziewałem się, że zniosę dobrze ciężkie treningi, choć nie powiem, żeby było lekko. Samo przebywanie na dużej wysokości jest męczące, a co dopiero mocny trening. Był to chyba mój najdłuższy obóz w życiu (choć tylko o kilka dni), więc wyjątkowość jakąś posiadał. Cieszę się też z mojego nastawienia bojowego, które nastało w mej głowie, trenowaliśmy z światową czołówką, a to również motywuje (zawsze lepiej porównywać się z lepszymi od siebie). Brakło trochę atmosfery wśród „swoich”, bo niektórym chyba w przedolimpijskiej gorączce brakło odporności psychicznej… Lecz to wszystko już minęło, czas teraz na kolejne dni, co przyniosą – zobaczymy. Pewnym jest, że koleją wiadomość tutaj napiszę już z Polski…

%d blogerów lubi to:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close