Inspiracją do dzisiejszego wpisu była dyskusja, jaka rozgorzała w polskim internecie po wpisach dwóch niezwykle popularnych w biegowym świecie blogerów. Otóż Warszawski Biegacz opisał niedawno na swoim blogu nieudany występ w maratonie Mariusza Giżyńskiego, który ocenił w dość gorzkich słowach swój ostatni maratoński występ. W podobnym tonie ukazał się także artykuł Łukasza Panfila na stronie maratonypolskie.pl. Opisane tam historie były dla mnie niezwykłą inspiracją, bo sam jestem ostatnimi czasy w podobnej sytuacji. Wiele czasu i energii poświęcam na walkę o powrót do wysokich wyników w sporcie, a nie przynosi to spodziewanych efektów. Czy powinienem więc się poddać? Nie zamierzam, a oto uzasadnienie mojej decyzji.
Po pierwsze, mój organizm ciągle świetnie reaguje na trening. Powiedziałbym nawet, że jestem przez ostatnie 2 lata „mistrzem treningu”. Już w ubiegłym roku, kiedy sędziowie nie dawali mi ukończyć zawodów mogłem pochwalić się wieloma udanymi treningami. Teraz też – zarówno przygotowując się do dystansu 50km w Dudincach, jak i później w treningu do 20km w Zaniemyślu realizowałem cały plan treningowy z nawiązką. Jako przykład mogę podać moje ostatnie dwa tygodnie przed startem na 20km (plan ten znajdziecie na dole pod wpisem).
Po drugie, w dalszym ciągu trening sprawia mi wiele radości. Lubię rywalizację, aktywne spędzanie czasu ze znajomymi i póki zdrowie dopisuje – nie zamierzam z tego rezygnować. Uprawianie sportu, wbrew pozorom (i nawet na wysokim poziomie) daje wiele korzyści. W dalszym ciągu mam doskonałą odporność. Nie muszę się martwić, że wypadnie mi np. kilka dni treningu z powodu grypy, bo praktycznie cały rok nie choruję. Zdarzy mi się jakieś drobne przeziębienie, ale to naprawdę raz do roku, albo i rzadziej.
Poza tym nie muszę rezygnować ze sportu, bo inne aspekty życia mam całkiem dobrze uporządkowane. Jeśli masz tylko sport i coś ci nie wychodzi, to świat zaczyna się walić. Na szczęście większość rzeczy dzieje się u mnie nawet lepiej, niż mógłbym przypuszczać. Co prawda rozstałem się niedawno z dziewczyną, więc nie wszystko jest pięknie, ale świat kręci się dalej. W ostatnim czasie nauczyłem się, że należy być wdzięcznym za to, co się ma. Cieszę się więc, że masa spraw w moim życiu układa się wyśmienicie.
Jeśli chodzi o moje dyskwalifikacje, to jest to dla mnie teraz tym większa motywacja, aby popracować solidnie i wreszcie poradzić sobie z tym problemem. Presja jest raz sojusznikiem, a raz wrogiem sportowca. Każdy ma ochotę rzucić to wszystko, gdy coś nie idzie po jego myśli. Tak jest najłatwiej. Ale jeśli inne sprawy masz uporządkowane, to w sporcie też łatwiej jest przetrwać trudne momenty. Dlatego nie zostawię tego tak jak jest i wiem, że w końcu uda się przerwać tę moją „czarną serię”.
Sport prowadzi czasem do tego, że chcesz coraz więcej i nigdy nie jesteś zadowolony. A wystarczy cieszyć się drogą, która prowadzi do celu. Możliwe, że już nigdy nie wystąpię w reprezentacji Polski z orzełkiem na piersi. Możliwe, że utknę gdzieś na poziomie krajowym. Wiem jednak, że chcę jeszcze walczyć o swoje marzenia i podjęcie tej próby sprawia mi wiele satysfakcji. Sytuacje ekstremalne, jeśli trwają wystarczająco długo, w końcu stają się codziennością. Dla mnie trudne sytuacje wzmacniają odporność psychiczną i pomagają spojrzeć na wszystko spokojnym wzrokiem z odpowiedniego dystansu. Wiem, że mam ciągle duże możliwości, więc chcę wykorzystać tę szansę, dopóki jeszcze mogę. Jest to tym trudniejsze, że nikt nie zadaje sobie trudu, by postrzegać zawodnika przez pryzmat możliwości, tylko większość ocenia go przez aktualny rekord. Tym ważniejsze staje się dla mnie udowodnienie, że można wykorzystać jeszcze drzemiący we mnie potencjał.
Dostawałem również sygnały, by solidnie odpocząć i zrobić jakąś dłuższą przerwę. Myślę, że nie jest to rozwiązanie dobre, bo im dłużej będę czekał, tym ciężej będzie wrócić. Dlatego nie zamierzam patrzeć, jak czas płynie, tylko od razu biorę się do pracy. A o efektach z pewnością będziecie mogli przeczytać na tym blogu.
Na koniec zachęcam Was wszystkich do wzięcia się w garść i zaczęcia pracy nad sobą już dziś. Mam nadzieję, że mój przykład stanie się motywacją, że warto wierzyć w siebie i walczyć do końca. Bardzo podobał mi się artykuł Łukasza Panfila (Olimpijski sen Trevora Wrighta), w którym przedstawia niesamowitą historię tego maratończyka. Mam nadzieję, że i o mnie ktoś będzie mógł kiedyś tak napisać…
Moje ostatnie 2 tygodnie treningu do startu w Zaniemyślu:
4.04 25km (1:58:05)
5.04 8km (40:13)
6.04 10km+10×100/400 +2km (17km: 1:25:21)
7.04 3km + 12×500/300m +2km (2:01, 2:04, 2:02, 2:04, 2:02, 2:06, 2:03, 2:04, 2:04, 2:05, 2:04, 2:01, p.1:29-1:33; 15km: 1:12:10)
8.04 10km (53:12)
9.04 10km+10×100/100m (12km: 58:53; Rytmy 22-24”)
10.04 3km + 12x1000m/p.400m (1000m: 4:06-4:08, p. 400m: 1:50-1:59; 20km: 1:27:48, lactat 3.1 po 8x. i 3.7 po 12x.)
11.04 10km bieg
12.04 8km + Rytmy 10×100/100m technika (21-22”)
13.04 2km + 5×400/200/200/200m (400m: 1:36-1:40, 200m: 47-48”, p. 59”) +3km
14.04 10km (55:28)
15.05 wolne
16.04 8km (44:08)
17.04 rozruch 5km
18.04 start w Zaniemyślu