Zawody w Alytusie 2015

Tak jak zapowiadałem w ostatnim wpisie, w niecały tydzień po starcie w słonecznej Marsylii udałem się na kolejne zawody – tym razem na Litwę. Start potraktowałem jako sprawdzian mojej formy i techniki, ale niestety test nie wypadł najlepiej. Ale o tym za chwilę.

Zawody w Alytusie (czyli po polsku w Olicie) mają już wieloletnią tradycję. Niestety u mnie tradycją ostatnio staje się nieukończenie tam zawodów. Tym niemniej podjąłem rękawicę i spróbowałem sił swoich na tym całym Alytus Festiwalu. Tym razem jednak zabrakło dobrej pogody, lepszego rozegrania wyścigu i zdrowia, żeby start zaliczyć do udanych.

Na starcie pojawili się Gwatemalczycy trenowani przez Bohdana Bułakowskiego, którzy przygotowują się do igrzysk Panamerykańskich i mistrzostw świata. Byli też Białorusini, reprezentanci RPA i gospodarze. Z Polaków ja, Dawid Tomala i Kacper Kosecki. Wśród kobiet również całkiem liczna i mocna obsada zawodów.

Przed zawodami miałem okazję porozmawiać ze znajomymi, przywitałem się też z sędziami. Zapowiadałem wszystkim, że mam ambitne plany ukończenia zawodów! Uśmiechnęli się, życzyli powodzenia i powiedzieli, że będą obserwować.

Zawody tradycyjnie odbywały się wieczorem. Początek był obiecujący, czułem się jak młody bóg. Technicznie i wydolnościowo wszystko przebiegało świetnie. Stawka zawodników topniała, stopniowo wycofywali się kolejni zawodnicy. Osobiście lubię, jak jest gorąco, więc nie przeszkadzały mi warunki. Nauczony jednak doświadczeniem nie nadawałem tempa, ale obserwowałem czujnie co dzieje się w stawce. Do półmetka wszystko układało się świetnie. Po 10km zaczęły się jakieś problemy. Miałem na tą okazję przygotowany „plan B”, który ustaliłem w razie właśnie takich sytuacji. Polegał on na utrzymaniu tempa i nie przyspieszaniu, bo wiedziałem, że czołówka wcześniej czy później zacznie przyspieszać. Dla mnie jednak pozostał „plan C”, czyli ukończyć. Po około 11 km zaczęła boleć mnie lewa noga, przez co czułem, że moja technika zaczyna dryfować w górę, a na mojej twarzy pojawił się grymas bólu. Wiedziałem, że wyglądam źle, ale mimo bólu postanowiłem kontynuować. W końcu zostało mi już niewiele kilometrów. Nigdy sam nie schodzę, jeśli nie jest ze mną naprawdę źle, więc postanowiłem przetrzymać ten bolący mięsień dwugłowy i jakoś to skończyć. Po 17km sędziowie skrócili jednak moją męczarnię i pokazali mi czerwony kartonik. Przeżułem to jakoś, bo i tak czułem się już wystarczająco źle. Było to słuszne, bo z bólu wiłem się znowu jak wąż i technika zaczęła przypominać zepsuty radziecki samochód. Trzeba go w końcu solidnie naprawić, bo ciągłe wyklepywanie na dłuższą metę nie daje rady.

Jedyne wnioski, jakie mogę z tego startu wyciągnąć są takie, że do 10km było dobrze. Później albo mięśnie stabilizujące nie dały rady, albo coś tam siedzi, co trzeba jeszcze dalej doleczyć.

Jeśli chodzi o ogólny przebieg wyścigu, to na ostatnim kole jak chart za królikiem wypruł Eryk Barrondo, który wygrał zdecydowanie. Drugi okazał się reprezentant gospodarzy – Mariusz Ziukas, a trzeci Dawid Tomala, który wraca po nieudanych startach do gry.

Tak zakończyły się dla mnie zawody…


Wśród kobiet dobrze spisała się Kasia Golba, zajmując czwarte miejsce z czasem 1:34:11.

Pełne wyniki pod tym linkiem.

Dla cierpliwych przedstawiam również film z zawodów (można przewijać ;).

%d blogerów lubi to:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close