Book challenge 2015 – czerwiec

Minęło już kilka dni lipca, więc najwyższy czas podsumować książki przeczytane przeze mnie w miesiącu poprzednim. Muszę się przyznać, że idzie mi całkiem dobrze, staram się spędzić trochę czasu w ciągu każdego dnia na czytanie, czyli rozwój samego siebie. Część książeczek jest lepsza, część gorsza, ale myślę, że moje wybory są raczej udane. Ale póki co, opiszę w skrócie to, co udało się przeczytać w ostatnim czasie.

Na początek przeczytałem książkę Magdaleny Ostrowskiej-Dołęgowskiej i jej męża Krzysztofa Dołęgowskiego – „Szczęśliwi biegają ultra”, wydaną nakładem wyd. Galaktyka. Książka, która niedawno miała swoją premierę od razu znalazła się na mojej liście książek do przeczytania. Dlatego kiedy zamówiłem ją zaraz po premierze z niecierpliwością czekałem na przesyłkę, a kiedy doszła – od razu zabrałem się za czytanie. Wspomnę jeszcze o tym, że Magda i Krzysiek są od początku związani z Magazynem Bieganie, z którym i ja współpracuję od kilku lat (a czytam Bieganie praktycznie od początku), dlatego znałem ich styl pisania i wiedziałem, że książka będzie warta uwagi. Jeżeli chodzi o moje wrażenia, to lektura jest napisana bardzo przyjaznym językiem. Autorzy mają lekkie pióro, choć według mnie wyraźnie czuć różnicę pomiędzy pojmowaniem świata przez każde z nich. Jednak wzajemnie świetnie się uzupełniają, co stanowi pozytywny aspekt tej książki. Ponadto, mamy w niej wiele ciekawych wskazówek dla biegających tak długie dystanse – porady ogólne i związane z przygotowaniem treningowym (z którymi nie zawsze jako trener się zgadzam, ale oczywiście każdy ma prawo do własnych koncepcji). Ciekawe są również opisy poszczególnych startów i głębokie przemyślenia nad sensem tego wszystkiego. Lubię czasem poczytać, jak inni przeżywają trudne chwile na trasie zawodów, bo to jakoś motywuje mnie wtedy, gdy i mi brakuje sił. Myślę, że brakowało na polskim podwórku takiej książki, dlatego cieszę się, że ta publikacja powstała. Może doczekamy się jeszcze kolejnej książki tych autorów? Ja kupię na pewno! Szczęśliwi biegają ultra, ale i szczęśliwi ci, co czytają o ultra. 😉 

Moja ocena – 8/10

Okładka książki „Szczęśliwi biegają ultra”

Polecam również film, w którym autorzy książki opowiadają o niej: 

Kolejna książka, która dostarczyła mi niezapomnianych wrażeń była autobiografią Lopeza Lomonga, której pełny tytuł polskiego wydania to „Bieg po życie – Z piekła Sudanu na olimpijskie areny”. Napisana przy udziale Marka Tabba, a wydana przez wydawnictwo Sine Qua Non z Krakowa zaledwie kilkanaście dni temu książka  to bardzo nietypowa biografia sportowa. W biografii nie obyło się bez kilku błędów. Używanie słowa „zakręt” na bieżni (w znaczeniu łuku albo wirażu) brzmi nieco dziwaczenie, a opis startu na 800m został przedstawiony tak, że ciężko zrozumieć o co chodzi. To jednak tylko drobne wyjątki. Zabrakło mi również więcej szczegółów o treningu Lomonga, czy o rozwoju sportowym. Nie znajdziemy tu praktycznie nic o jego karierze, zaledwie opis kilku startów, a szkoda, bo chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej.

Lopez Lomong, a właściwie Lopepe Lomong to znakomity biegacz średniodystansowy. Wystarczy powiedzieć, że jego rekord życiowy wynosi 3:32.20 na dystansie 1500m (posiadał też rekord USA w biegu na 5000m na hali). Ale jego biografia jest tak dobra z innego powodu. Historia opisana przy współudziale Marka Tabba to naprawdę mocna rzecz z powodu wstrząsającego dzieciństwa biegacza. W książce poznajemy losy Lopeza nie tylko jako biegacza, ale przede wszystkim uchodźcy z ogarniętego wojną kraju.

Lopez urodził się w Południowym Sudanie, gdzie trwa wojna domowa. Jako sześcioletniego chłopca rebelianci porywają go wraz z innymi dziećmi z jego wioski, by w przyszłości został jednym z żołnierzy. Mieszka w przepełnionej chacie bez okien, a jego towarzysze po kolei umierają. Na szczęście naszemu bohaterowi udaje się uciec. Wykorzystując chwilę nieuwagi strażników udaje mu się wymknąć, głównie dzięki pomocy trzech „aniołów stróżów”, jak określa swoich przyjaciół. Następnie przez trzy dni i trzy noce biegnie przez sawannę. W końcu trafia do obozu dla uchodźców w Kenii (Kakuma). Spędzi tam kolejne 10 lat swojego życia.

To w Kakumie zaczyna się jego przygoda Lopeza z bieganiem. Motywacją staje się widok Michaela Johnsona zwyciężającego podczas igrzysk olimpijskich w Sydney. To wydarzenie pozostaje na długo w pamięci młodego Lomonga. Pierwsze treningi to biegi dookoła obozu, które stosuje jako wstęp przed graniem w piłkę nożną. Ponoć każdego dnia pokonywał tak 30km. I to na rozgrzewkę przed grą w piłkę.

Obóz w Kakumie jest niewiele lepszy niż poprzednie miejsca. Ma tutaj jeden posiłek dziennie, raz w tygodniu grzebie w śmieciach, by znaleźć jakieś dodatkowe odpadki. Żyje tam 10 lat, ale szczęście uśmiechnęło się do niego po raz kolejny. Dzięki pomocy katolickiej organizacji charytatywnej z USA zostaje adoptowany i wyrusza do nowej rodziny – Roberta i Barbary Rogersów. Tam kończy szkoły i rozwija swoją sportową karierę. Tak chce spłacić swój dług – godnie reprezentując nowy kraj na najważniejszych imprezach lekkoatletycznych. W 2007 roku otrzymuje obywatelstwo amerykańskie, a w 2008 roku kwalifikuje się na igrzyska do Pekinu. Co więcej, w Pekinie zostaje wybrany przez zawodników na kapitana drużyny, który ma nieść amerykańską flagę. Jego historia poruszyła wiele osób, z prezydentem Bushem na czele. Lopez nie dostał się do finału w Pekinie (w Londynie był 10. na 5000m), jednak jego kolejne wyniki zasługują na uwagę. W 2009 roku wygrywa mistrzostwa USA. W roku 2014 startował nawet na halowych mistrzostwach świata w Sopocie. Myślę, że trenowany przez Jerry’ego Schumachera biegacz jeszcze nie raz zaskoczy nas dobrymi wynikami.  

Na początku książka wydawała mi się bardzo smutna. Docierało do mnie, jak fatalne są ciągle warunki w Afryce i jak wielu ludzi jest w sytuacji praktycznie beznadziejnej. Nawet biografia Mo Faraha, którą czytałem w ubiegłym roku wydaje się teraz historią o wiele mniej tragiczną. W wiosce, z której pochodzi Lomong nikt nie ma samochodu. Nie ma elektryczności. Nie ma szkoły, więc nikt nie potrafi czytać i pisać. Panuje niesamowita bieda i głód. Ludzie umierają z powodu wielu chorób. Powrót do miejsca urodzenia (nakręcono przy okazji reportaż dla HBO) był więc dla Lopeza sporym szokiem. Książka ma mimo wszystko pozytywny wydźwięk. Daje nadzieję, że warto mieć marzenia i dążyć do nich, bo nawet z sytuacji tak trudnych są drogi wyjścia.

Moja ocena: 8/10

Okładka książki „Bieg po życie”

Trzecia z książek to autobiografia Carlo Ancelottiego – „Nienasycony Zwycięzca” napisana przy współudziale Alessandro Alciato (tego samego, który pomagał Andrea Pirlo, którego biografię też polecam). Wydaniem książki w Polsce zajęło się wydawnictwo Sine Qua Non z Krakowa. Jeśli chodzi o moje wrażenia, to dawno nie czytałem książki, przy której tak wiele razy się zaśmiałem. Autor ma genialne poczucie humoru, książkę czyta się lekko i przyjemnie. Ciekawym zestawieniem jest porównywanie wielu wydarzeń do potraw i wszechobecnych powiązań kulinarnych, co dodaje wydarzeniom przysłowiowego „smaczku”. In minus muszę zaliczyć to, że Carlo Ancelotti nie skupia się na rzeczach treningowych, sportowych, taktycznych. Elementy te są w książce tylko wspomniane, a bardziej rozpisane części zawierają zmiany klubów przez trenera i zabawne sytuacje z tym związane. Myślę, że po Jose Mourinho, Pepie Guardioli, Louisie van Gaalu i Aleksie Fergusonie, Carlo Ancelotti zasługuje na równie duży szacunek nie tylko ze względu na osiągane wyniki, ale również dzięki jego nietuzinkowemu charakterowi, którego nie da się w skrócie opisać. To trzeba po prostu przeczytać.

Moja ocena: 8/10

Okładka książki „Nienasycony zwycięzca”

Ostatnią z książek, którą w czerwcu przeczytałem było: „Myśl jak Sherlock Holmes”. Autorką jest Maria Konnikova, a książka wydana została przez wydawnictwo Agora. Jak podaje okładka – ma to być bestseller „New York Timesa”, choć taki slogan nie przemawia do mnie w ogóle. Zdając sobie sprawę, jak dobrze sprzedają się książki typu „50 twarzy Greya” mam świadomość, że popularność nie zawsze idzie w parze z jakością. Tym razem jednak było inaczej. Książka była ciekawa, pokazywała inne spojrzenie na postrzeganie niektórych kwestii, próbowała po raz kolejny (już słyszałem o sile podświadomości w kilku książkach) wyjaśnić moc myślenia podświadomego i kilku innych kwestii. Jestem nieco sceptyczny do takich rzeczy, bo często kończy się to zbytnim nakręcaniem ludzi do jakiegoś przesadnego pozytywnego myślenia, które nie zawsze łączy się z konkretnym działaniem, ale w tym wypadku książka opisuje to całkiem zgrabnie. Polecam ją tym, którzy toczą zbyt szybkie życie i zaczynają postępować według schematów. Ja (mam nadzieję)  że jeszcze się do nich nie zaliczam.

Moja ocena: 6/10

Okładka książki „Myśl jak Sherlock Holmes”

Książeczki przeczytane w czerwcu. Więcej jak zwykle na blogu. www.jelon.blox.pl

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Jakub Jelonek (@jakjelon)7 Lip, 2015 o 1:09 PDT


http://platform.instagram.com/en_US/embeds.js

%d blogerów lubi to:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close