22 maja wystartowałem we francuskiej lidze (Championnats de France Interclubs 2016), gdzie reprezentowałem gospodarzy tej grupy (Limoges Athlé). Francuzi mają te drużynowe zawody w lekkiej atletyce bardzo mądrze zorganizowane. Mają trzy ligi: pierwsza to tzw. Elita, gdzie najlepsze kluby mają swój mityng, a druga i trzecia są podzielona na niewielkie grupy. W każdej z nich występuje osiem zespołów, żeby można było zorganizować sprawnie zawody (większość stadionów ma po 8 torów, a każdy klub w każdej konkurencji wystawia po dwóch zawodników). Rywalizacja jest bardzo zacięta. Przez to, że każdy klub musi mieć startujących w każdej konkurencji, wszystko potrafi się zmienić w okamgnieniu, bo każdy ma słabsze i mocniejsze filary swojego zespołu. Tym bardziej cieszę się, że mogłem w tym wziąć udział, bo emocji było co niemiara.
[more]
Start na 800m, z każdego klubu startuje po dwóch zawodników (mają te same stroje). Zdjęcie robiłem z trybun.
Pierwsza rzecz, o której chciałbym wspomnieć to formalności, jakie trzeba spełnić w Polsce, żeby pojechać na zagraniczną ligę. Pamiętam, jak kilka lat temu działacze przekonywali, że będą się starali zmniejszyć formalności do minimum, uprościć sprawy itd. Okazuje się, że z każdym rokiem jest w tej kwestii coraz gorzej. Otóż żeby wystartować w takiej lidze musisz załatwić wiele (moim zdaniem zupełnie niepotrzebnych) podań i co najlepsze uiścić opłatę dla związku (120zł). Pamiętam jak rozmawiałem ostatnio z jednym trenerem z małego klubu, który mówił, że PZLA wymaga teraz nawet opłat za samodzielne zorganizowanie zawodów na stadionie przez mały klub (jak to pięknie określił: „pańszczyzna dla PZLA”). Taki mały klub nic nie dostaje od naszego Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Ale co krok musi płacić. Podobnie ja nie mam żadnego szkolenia ani pomocy ze strony PZLA od jakichś dwóch lat. Ale wszyscy musimy robić przeróżne opłaty dla związku, który ustala takie reguły. Nie wspomnę już o licencjach dla zawodników i trenerów. To chyba nie tak powinno wyglądać. Ale wróćmy do zawodów.
Moim celem treningowym było „przetarcie się” na krótkim dla mnie dystansie 5000m, by poszukać trochę szybkości przed czekającym mnie startem na 20km w La Corunie (Hiszpania) tydzień później. Zadanie to nie do końca się udało, bo nie trafiłem z pogodą. Kiedy w Polsce i w Niemczech (odbywały się tego samego dnia zawody w Naumburgu) było słonecznie i ciepło, u mnie było szaro, buro i ponuro. Walczyłem o dobry czas, mimo tych niesprzyjających warunków, żeby zrobić też zakładany plan treningowy. Startowałem z dość mocnego treningu pod 20km (dzień przed startem robiłem na przykład mocne dwusetki na stadionie), więc nie czułem się jakoś luźno, ale wygrałem moją konkurencję, wyprzedzając drugiego zawodnika o ponad minutę. Mój wynik to 20:26. Nie miałem ponadto żadnych ostrzeżeń od sędziów, co również jest dla mnie ważne. Szedłem w komfortowym dla mnie tempie, by kontrolować technikę, zwłaszcza na zmęczeniu. Niespodziewanie stałem się też „trzonem” mojego francuskiego klubu. Wszyscy zawodnicy zdobywali tu punkty według tzw. tabel węgierskich, a ja zdobyłem najwięcej punktów ze wszystkich osobostartów w tej grupie (gdzie startowało kilkaset osób), chociaż warunki były naprawdę bardzo ciężkie dla wszystkich startujących – porywisty wiatr i obfity deszcz (choć w biegach na 200m zdarzały się serie, gdzie wiatr był po +3,6). Wszystkie wyniki poszczególnych grup ligowych znajdziecie tutaj, a moich zawodów tutaj.
Podczas sztafet – ostatniej konkurencji, wszyscy po pierwszym kole wchodzą na stadion i kibicują swoim kolegom!
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę związaną z tymi zawodami. Otóż na zwykłe ligowe zawody przyszło tu ponad 1000 kibiców. Co ciekawe, część z nich przyjeżdża autokarami wspólnie z zawodnikami z innych klubów. Na trybunach powstają sektory dla poszczególnych klubów, a w trakcie wszystkich konkurencji jest niesamowity aplauz na całym stadionie. Coś niesamowitego. Francuzi mają po prostu coś, czego brakuje nam w polskiej lekkoatletyce (o czym pisałem na blogu przy okazji mistrzostw Polski w Krakowie). Mają mianowicie tożsamość i przywiązanie do własnego klubu. Kibice malują sobie tutaj twarze w barwy klubowe, zabierają na lekkoatletyczne zawody bębny, trąbki, jakieś transparenty, flagi, noszą z dumą barwy klubowe. Oczywiście nie namawiam do jakiejś przesady, ale w Polsce mamy przesadę w drugą stronę. U nas lekkoatletyczną ligą nie interesuje się nikt. Słyszeliście kiedyś w telewizji (np. wiadomościach sportowych) jakąś wzmiankę o lidze lekkoatletycznej? No właśnie. Tutaj zawody trwają 4-5 godzin, wszystko sprawnie, rodzinnie, miło, intensywnie. Widziałem to już w wielu krajach, ale nigdy w Polsce.
By budować tożsamość z klubem trzeba też organizować jakieś spotkania zawodników, Wigilie klubowe, jakiś bankiet na koniec sezonu (może trochę mnie poniosło). Teraz wygląda to tak, że zawodnicy i trenerzy z poszczególnych sekcji praktycznie się nie znają, a co dopiero mają powiedzieć osoby z zewnątrz. By budować przywiązanie trzeba spotkań i tożsamości. Jak w takim wypadku przeżywać zawody ligowe, interesować się tym i zapraszać na lekkoatletyczne zawody znajomych? Nie piszę tego, żeby się żalić albo ponarzekać. Może przeczyta to np. jakiś prezes albo działacz i będzie próbował coś zmienić. Wszystko zaczyna się przecież od takich małych kroków…
Zawodnicy z klubu, który zwyciężył w lidze, robili rundę honorową dookoła stadionu z racą.
Pozytywnie zaskoczyła mnie jeszcze jedna rzecz we Francji. Otóż z malutkiego klubu Limoges Athlé, który organizował całą ligę jedna z zawodniczek zrobiła minimum kwalifikacyjne na na Igrzyska w Rio de Janeiro (Jeanine Assani Issouf, mistrzyni Francji w trójskoku). Otóż kupując np. kawę albo kanapkę na stadionie, 1 Euro od każdego zakupu było przeznaczone na pomoc w przygotowaniach tej zawodniczki do igrzysk. Piękny gest, organizatorzy postanowili zbierać w ten sposób fundusze, by jakoś pomóc swojej zawodniczce w olimpijskich przygotowaniach. Rewelacyjny pomysł, który też wart jest polecenia w naszym kraju. Uważam, że to w społeczności lokalnej powinniśmy wspierać takich dobrze zapowiadających się sportowców, właśnie przez takie akcje.
Ośrodek, w którym mieszkałem w Limoges (fot. cheops87.com)
Wyjazd był ogólnie bardzo przyjemny, dużo pomogła mi znajomość języka francuskiego, którego uczyłem się w podstawówce i liceum. Nawet takie podstawy (bo nie będę ukrywał, że moja znajomość jest raczej bardzo podstawowa) pozwoliły dogadać się z zawodnikami i działaczami, co bardzo ułatwiało komunikację, bo z angielskim u nich krucho. Ponadto okolice, w których byłem były bardzo urokliwe. Mieszkałem w pięknym ośrodku sportowym, gdzie można było zjeść posiłki w pięknym ogrodzie. Rewelacja.
Ogród, w którym spędzałem wolny czas
Za tydzień czeka mnie kolejny start, w hiszpańskiej La Corunie powalczę jeszcze o minimum olimpijskie PZLA na dystansie 20km. Ostatnia próba (oczywiście jeśli w Hiszpanii się nie powiedzie) będzie na mistrzostwach Polski w Bydgoszczy, ale nauczony doświadczeniem wiem, że tam może być znowu gorąco i wyniki przez to mogą być liche. Dlatego chcę spróbować jeszcze swoich sił wcześniej, by dać sobie jeszcze jedną szansę. Na pewno pogoda w Hiszpanii będzie sprzyjać, bo zapowiada się chłodny wieczór, a stawka na IAAF Race Walking Challenge zawsze jest zacna! Dlatego będę się starał to wykorzystać i zrobić co w mojej mocy, by uzyskać dobry wynik.