Dni wyglądają tu dla mnie podobnie, ale nie da się ukryć tego, że coraz bliżej do mojego startu. Zostało mi już zalewie pięć dni do drugiego olimpijskiego występu, więc powoli odliczanie dobiega końca. Kolejny dzień spożytkowałem więc na tyle, ile się dało, by czas ten wykorzystać.
[more]
Pierwsza noc w wiosce olimpijskiej nie przebiegała jeszcze idealnie. Obudziłem się po 6 rano, położyłem jeszcze na jakąś godzinkę i po 7 poszedłem na śniadanie. Na 10 umówiłem się z kolegami i trenerem na spokojny trening. Dzisiaj w planie miałem 10km i kilka rytmów. Mimo, że byliśmy rano, było już dość ciepło, ale w połowie treningu zerwał się mocny wiatr, pogoda się ochłodziła, a temperatura spadła. Widać, pogoda potrafi się zmienić bardzo szybko, a wiatr bywa bardzo porywisty.
Z tego miejsca olimpijskim transportem można udać się na poszczególne obiekty (po drzewach widać, jak dzisiaj wiało)
W wiosce odwiedziłem sklep, bo brakowało mi paru potrzebnych rzeczy. Ceny są bardzo drogie, za żel pod prysznic trzeba zapłacić ponad 35zł, a w wiosce wyboru nie ma praktycznie żadnego. Trzeba się przyzwyczaić do specyfiki tego miejsca. Brazylijczycy bywają spóźnialscy, wiele rzeczy organizacyjnie leży, ale można się do tego przyzwyczaić. Trzeba na pewno pokombinować, żeby coś załatwić, bo nie jest to łatwe. Kreatywność na pewno się przydaje.
Dobry humor przed treningiem (fot. K. Augustyn)
Słyszałem, że jednemu z naszych siatkarzy rozwaliły się buty. Na początku organizatorzy zapewniali, że podstawią samochód z kierowcą, że będzie można pojechać do miasta, kupić co trzeba, ale po półtorej godziny próbowania wyjścia z tej sytuacji okazało się, że nikt z organizatorów jednak nie miał pomysłu, jak to zrobić. Nikt nawet się nie pojawił.
Początek treningu odbywał się dzisiaj w upale, później sporo się ochłodziło (fot. K. Augustyn)
Musimy też coś wykombinować z praniem. Okazuje się, że tutejsza pralnia nie działa jak należy – rzeczy są niedoprane, często są przefarbowane albo niedoprane. W wiosce jest pralnia chemiczna, ale patrząc na ceny, to raczej nie na moją kieszeń. Trzeba będzie więc radzić sobie samemu.
Na stołówce z Arturem Brzozowskim (fot. K. Augustyn)
Po obiedzie poszedłem co kaplicy na mszę, wszak dzisiaj niedziela. Spotkałem wielu oficjeli, m. in. ministra sportu – Witka Bańkę i wielu z naszych działaczy. Do wioski olimpijskiej zawitał dzisiaj nasz ambasador rezydujący w Brazylii. Gości było więc naprawdę sporo.
Wspólne zdjęcie po mszy świętej (fot. Ziemowit Ryś)
Po obiedzie udało mi się uciąć krótką drzemkę (w końcu regeneracja po treningu to podstawa), a potem pojechaliśmy kibicować naszym piłkarzom ręcznym. Aby pooglądać naszych rodaków na poszczególnych arenach musimy w naszej misji olimpijskiej zdobyć bilety na konkretne wydarzenia (obowiązuje zasada – kto pierwszy, ten lepszy), a później dostać się na miejsce. Musieliśmy więc wybrać, czy jedziemy np. na siatkarzy czy piłkarzy ręcznych, a potem w drogę. Z racji tego, że park olimpijski, gdzie znajduje się hala do ręcznej jest dość blisko, udaliśmy się tam piechotą. Wróciliśmy za to autobusem.
Mecz to duże emocje, szkoda, że przegraliśmy, ale panowie walczyli do końca i widać, że mogą jeszcze dużo na tych Igrzyskach zdziałać. Siatkarze gładko pokonali rywali (chyba jednak wybraliśmy ciekawszy mecz). Wypytuję tutaj również wszystkich sportowców, jak tam im idzie i wydaje się, że atmosfera panuje bardzo dobra.
Dzień jest tu krótki (w końcu to zima!), koło 17 jest już ciemno, więc dni jakoś szybciej uciekają. Z każdym dniem przestawiam się stopniowo na tutejszy czas, mam nadzieję, że jutro już wstanę koło 7 bez żadnych przerw.