Nadszedł czas, abym napisał kilka słów o chodzie na mistrzostwach świata i moim tam występie. Wychodzi to z niemałym opóźnieniem, ale prowadzenie bloga jest dla mnie dodatkowym i nieszkodliwym hobby (prowadzonym po godzinach), więc czasem i tak bywa. Oto moje podsumowanie.
[more]
Chodziarze w Londynie
W Londynie najlepiej z chodziarzy spisał się Rafał Augustyn (3:44:19), który na 50km zajął finałowe, siódme miejsce. W końcu udało się trafić z formą czego serdecznie gratuluję. To pierwszy raz, kiedy Rafał na głównej imprezie znalazł się w ósemce, więc wieloletnie przygotowania w końcu odpłaciły. Oby teraz było już przynajmniej tak dobrze, a może jeszcze lepiej. Pozostali zawodnicy wypadli przeciętnie – Rafał Fedaczyński był 22. (3:52:11), a 24. Adrian Błocki (3:55:49). Zwyciężył Yohann Diniz – francuski weteran poprawił rekord mistrzostw świata i uzyskał najlepszy tegoroczny wynik na świecie – 3:33:12.
Na 20 kilometrów dwunaste miejsce z czasem 1:20:33 zajął Artur Brzozowski, dwudziesty finiszował Damian Błocki – 1:21:29. Obaj zrobili rekordy życiowe. Artur Brzozowski awansował na piąte miejsce w polskich tabelach historycznych, zbliżając się do wyniku Dawida Tomali. Obu moim kolegom z reprezentacji gratuluję!
Nasza reprezentacja na lotnisku przed wylotem do Londynu
Miło było spotkać w Londynie wielu Polaków na trasie zawodów i później po starcie. W czasie 20km zdarzało mi się kuknąć na zgromadzonych ludzi, a doping otaczał nas z każdej strony. Mam nadzieję, że w przyszłym roku w Berlinie będzie podobna atmosfera.
Mój start
Mój start w Londynie był bardzo nieudany, o czym pewnie większość osób zainteresowanych doskonale wie. Cały ten sezon nie ułożył się tak, jak go sobie zaplanowałem. Najlepszy wynik w tym roku miałem w lutym, a później byłem przetrenowany albo niedotrenowany. Najpierw przesadziłem w Guadixie, a później po przyjeździe z Font Romeu dołożyłem ponownie za ciężki trening i byłem zmęczony na starcie. Na mistrzostwach świata nie ma słabych zawodników, więc miejsce jakie jest każdy widzi. W ubiegłym roku, kiedy dokładnie pilnowałem każdego etapu przygotowań – wszystko układało się należycie. Teraz, kiedy zacząłem niepotrzebnie kombinować i pewne rzeczy zmieniać – organizm zaczął się buntować. Teraz już nic nie zmienię, ale szkoda, że nie zmieniłem pewnych rzeczy wcześniej.
Złożyło się na to wszystko wiele czynników – brak odpowiedniego wsparcia z klubu, niepotrzebne kłótnie z trenerem, źle zaplanowane wyjazdy i starty. Musiałem więcej pracować, na czym ucierpiała też regeneracja. Takie mamy w Polsce realia i do nich trzeba się dopasować. Teraz to już wszystko przeszłość, ale można było kilku tych błędów uniknąć.
Walka na trasie była do końca
Został mi jeszcze jeden (ale za to poczwórny:) start w Chinach na koniec sezonu i tam powalczę o dobre miejsce indywidualne i drużynowe. W składzie naszego teamu znaleźli się oprócz mnie Artur Brzozowski, Damian Błocki i Rafał Sikora. W tym roku mamy zamiar pokazać się z jeszcze lepszej strony, niż poprzednio. Na pewno zrobimy show! 🙂
Kwestia Spały
Niektórzy dziwili się, że przed mistrzostwami świata trenowałem w domu. Nie wiem skąd wzięło się przekonanie, że ośrodek w Spale jest niewiadomo jak dobry. Nie lubię tam jeździć i to już raczej się nie zmieni. Dla mnie to najgorsze miejsce w Polsce do treningu. Szanuję to, że niektórym trenuję się tam dobrze, a także wszystkich pracowników tego miejsca, którzy wkładają wiele serca w funkcjonowanie tego ośrodka. Oczywiście, raz do roku można się tam wybrać – głównie towarzysko, bo zawsze jest tam duża grupa znajomych. I tak też robię – w ubiegłym roku byłem parę dni w maju, a w tym roku w kwietniu. I wystarczy, bo dłuższe przebywanie w tym miejscu nie służy mi. Jeżdżę tam od kategorii kadeta na obozy i mam wyrobione swoje zdanie na ten temat. Dokładnie takie samo podejście ma wielu trenerów – w Font Romeu trenerzy naszych doskonałych biegaczy mówili mi, że mogą jechać na obóz przed mistrzostwami w każde miejsce. Tylko nie do Spały.
(Napiszę o tym jeszcze szerzej w osobnym wpisie, na temat miejsc na obozy w Polsce.)
Trening
Teraz powoli rozkręcam się treningowo i wracam mentalnie. Pierwszy tydzień po Londynie zrobiłem praktycznie całkiem wolny (wyszedłem ledwie dwa razy), w kolejnym tygodniu same spokojne treningi w pierwszym zakresie, a trzeci tydzień – to już większa objętość (w ciągu tygodnia zrobiłem dwa razy 20km i raz 25km). Teraz wprowadzę już drugie zakresy, a ostatnie dwa tygodnie dołożymy tempa. Sześć tygodni to idealny czas, żeby przygotować się na te Chiny.
Londyn to kolejne doświadczenie w mojej sportowej karierze
Motywacja
Jeśli chodzi o motywację – kiedy inni z takich zawodów wróciliby załamani – ja z każdego nieprzychylnego zdarzenia wychodzę wzmocniony. Rozumiem, gdzie tkwi błąd, ale dobrze sobie z tym radzę. Teraz nadszedł czas, by stawić czoła kolejnym wymaganiom. Mam kontrolę nad swoim życiem, cały czas jestem zaangażowany w to, co robię i dzięki temu robię to coraz lepiej. Wszystko staje się coraz bardziej uporządkowane i poukładane.
Trzeba stawiać sobie coraz większe wymagania, jednocześnie podchodząc do tego z dystansem i na luzie. Zawsze angażuję się w to, co robię, choć bez nakręcania się za bardzo. Najważniejsze, że mam poczucie kontroli nad moimi wynikami, a stresujące sytuacje traktuję jako okazje do rozwoju. W obliczu kłopotów trzeba skupić się na rozwiązaniu problemu, zamiast uciekać od niego lub pogrążać się w negatywnych emocjach.
Muszę dalej mieć pozytywny pogląd na rzeczywistość, wyznaczać sobie kolejne, jasne cele, by później je realizować. W życiu trzeba utrzymywać zdrowe relacje (ale nie za wszelką cenę!). Po co marnować energię na rozważanie porażki. Jej możliwość jest wpisana w sport, więc nie ma co się bać takiej ewentualności. Pozytywne nastawienie zawsze będzie lepsze na dłuższą metę. Na problem trzeba przypuścić atak, a nie czekać, aż sam się rozwiąże.
Dlatego biorę się za siebie i to nie na zasadzie: zmieniamy szyld i jedziemy dalej. Zmian trzeba dokonać u podstaw. Kto się nie rozwija, ten się… zwija. A dla mnie klarują się kolejne plany do zrealizowania.