Zawody w Chinach i roztrenowanie

Pod koniec września wystartowałem w ostatnich zawodach w tym sezonie – czterodniowym wyścigu dookoła jeziora Taihu. Później zaplanowałem dość aktywne roztrenowanie, kiedy odpocząłem po trudach poprzedniego sezonu i powoli wracam do treningów (i przy okazji blogowania).

[more]

Chiny po raz kolejny

W Chinach na zawodach dookoła jeziora Taihu startowałem już czwarty raz, więc wiedziałem na co się nastawiać. Nie byłem tylko na pierwszej edycji, bo miałem kontuzję, a później już co roku rywalizowałem w tych specyficznych zawodach. (Tutaj podsumowania z lat: 2016, 2015 i 2014r.).

Oprócz zawodowców startowali również amatorzy. Zdjęcie z drona

Roszady w składzie

W tym roku nie mógł z nami startować Dawid Tomala, zastąpił go Rafał Sikora, a w ostatniej chwili wycofał się z naszego zespołu Damian Błocki. Z Polaków startował jeszcze Rafał Augustyn w zespole J.T Salute. Generalnie nasz zespół (Team Poland) nie był w najlepszej formie i pomimo walki zajęliśmy ostatecznie 9. miejsce. Indywidualnie zająłem 32. miejsce na 71. zawodników, więc też bez rewelacji.

Niestety forma była daleka od idealnej, a poza tym przytrafił mi się najgorszy z możliwych splot okoliczności. Na tydzień przed startem złapało mnie przeziębienie, bo wrzesień mieliśmy bardzo deszczowy i ostatnie dni męczyłem się z katarem i kaszlem. Jeśli dołożymy do tego zmianę klimatu (w Chinach było gorąco i w drugi dzień panowała ekstremalna wilgotność z powodu deszczu), to niestety nie dało się tego przełożyć na udane starty. Niemniej jednak podjęliśmy walkę i zebraliśmy kolejne cenne doświadczenia. Każdy start czegoś uczy, a podróże kształcą, więc na pewno wyjdziemy z tego na plus.

Wyniki poszczególnych dni:

Dzień Pierwszy

Dzień Drugi

Dzień Trzeci

Dzień Czwarty


Plany na przyszłość

Mieliśmy już konferencję trenerów, gdzie jak zwykle działacze PZLA próbują poukładać nasze szkolenie i jak zwykle nie da się tego zrobić tak, jak byśmy chcieli. Dalej są jakieś walki, układy, znajomości, ale nie pozostaje nam nic innego jak to, by robić swoje i znowu – na przekór kłodom rzucanym pod nogi – uzyskiwać wyniki.

Docelową moją imprezą na przyszły rok pozostają Drużynowe Mistrzostwa Świata w Taicang (Chiny), a później polecę (pojadę?) do Berlina na Mistrzostwa Europy. Mamy już wstępnie zaplanowane obozy. Jak dla mnie, nie potrzeba mi nie wiadomo jakich warunków – wystarczą byle jakie drzewa, nie muszą to być od razu palmy. Już w listopadzie jadę do Zakopanego, żeby przez wycieczki w Tatry zbudować siłę i wytrzymałość. Trzeba wziąć się za solidny trening, bo żeby zrobić formę nie wystarczy klikać w serduszka na fotkach z  siłowni na Instagramie. Wyniki same się nie zrobią. W styczniu natomiast znowu planuję polecieć do Australii, bo to dla mnie najlepsze miejsce do treningu na świecie.

Jest i panda 😉 

Co chcę zmienić?

W przyszłym sezonie planuję poprawić się motorycznie. W Chinach moja krystaliczna technika dała mi coraz lepsze notowania u sędziów (co prawda raz stałem 90 sekund w pit stopie – pierwszego dnia, ale w porównaniu do poprzednich lat jest to olbrzymi postęp!). Teraz jeszcze bardziej skupię się nad poprawieniem braków siłowych i ustabilizowaniu techniki. Mam parę pomysłów, jak to zrobić. Na szczęście z problemami zdrowotnymi też jest lepiej, więc jest nadzieja w końcu skupić się tylko na treningu, a nie leczeniu urazów. O nowinkach w treningu będę pisał na blogu. 

Kolejny sezon, kolejne plany

Co prawda nie śmierdzi to wszystko jeszcze żadnym rekordem, ale na pewno jest nadzieja na życiówkę i dobry drużynowy występ w Chinach. Nie jestem jeszcze w wieku, który by mi przygasił blask oczu i plecy pochylił. Dalej nastawiam się na walkę z uniesioną głową i bez kompleksów. Tegoroczne wyniki były gorsze, niż deklarowałem, ale w sporcie trzeba trzymać się możliwości, a nie deklaracji.


Plusem dla mnie będzie to, że przez katastrofalny tegoroczny sezon, kolejny powinien przynieść sukces. Fatalne okoliczności pomagają w większej mobilizacji na przyszłość. Najlepiej bowiem człowiek sprawdza się w sytuacjach kryzysowych, kiedy trzeba pokazać, że poprzedni rok był wypadkiem przy pracy. Nigdy nie tracę pewności siebie, więc to poniesie mnie ku moim celom. Końcówkę poprzedniego sezonu spisałem na straty, bo po przetrenowaniu w marcu nie było już czego zbierać. Ale z nowymi siłami i planami wierzę, że da się jeszcze wskoczyć na najwyższy poziom.

Pierwszego dnia różnice były minimalne…

Nie jestem już takim gołowąsem, jak jeszcze kilka lat temu. Chciałbym wywołać trzęsienie ziemi w chodziarskim świecie – i to takie z końca skali Richtera (no dobra, wiem, że jest otwarta, ale to sformułowanie wydało mi się fajne :).

Jest na to jeszcze za szybko, bo dopiero jak poukładam te puzzle, mam nadzieję, że przyjdą wyniki. Po to dążymy co naszych marzeń, by kiedyś wdrapać się na sam szczyt (a przynajmniej ten z krajowego podwórka).

Bo o atmosferę tu chodzi

Jest też szansa, że w kadrze poprawi się atmosfera, bo w ostatnich miesiącach miała w sobie tyle napięcia, co zepsute gniazdko elektryczne. Czułem się momentami, jakbym wyjeżdżał na karne zgrupowania PZLA, a nie z przyjemnością jechał potrenować. Jest nadzieja, że teraz będzie git. 

Kariera dwutorowa

Powoli układam też sobie przyszłość. Jestem jak górnik, który wyjeżdża ze swojej kopalni i ma świadomość, że kiedyś wyjedzie z niej na zawsze. Tak i u mnie trzeba powoli zacząć myśleć o zakończeniu kariery sportowej. Ale teraz jeszcze zdecydowanie na karierę stawiam. Tokio coraz bliżej. Nigdy nie będę tak młody, jak jestem teraz.

Trzeba w siebie wierzyć! 😉

%d blogerów lubi to:
search previous next tag category expand menu location phone mail time cart zoom edit close